Amanda (Magdalena):
Przyjechałam do chłopaków i Aleksa wcześniej niż się umawialiśmy. Przywiozłam z sobą obiad. Otworzył mi drzwi zapinając koszule. Nie mogłam oderwać wzroku od jego klatki piersiowej, tak dawno nie widziałam jej nagiej.
– Wejdź. – Nie byłam w stanie wykonać kroku. – Amanda! Wejdź. – Uśmiechnął się.
– Przepraszam, zamyśliłam się.
– Ciekawe nad czym? – zapytał zapinając ostatni guzik.
Weszłam do domu, który kiedyś był moim domem, a teraz tylko domem moich synów. Kiedyś się upierałam by go na mnie przepisał, ale… ale teraz gdy już ten dom był w połowie mój, to nie miało żadnego znaczenia. Byłam suką, ale nie taką, by nakazać mu mieszkać ze mną jeśli on sam tego nie chciał.
– Niebieski czy zielony? – zapytał trzymając dwa krawaty w dłoni.
– Ten zielono-czarny. Modny w tym sezonie – odpowiedziałam i patrzyłam jak do czarnej koszuli wiąże ten element męskiej garderoby. – Może ci… – Już miałam do niego dopaść, ale mnie powstrzymał słowami:
– Radziłem sobie sam tyle czasu, poradzę sobie i tym razem.
– Rozumiem. Czyli nadal mamy chłodne dni? – zapytałam retorycznie nasz obiad do piekarnika by go podgrzać.
– To nie chłodne dni, Amando, to chłodny stan.
– Wyleczyłeś się ze mnie? – zapytałam z nadzieją, że zaprzeczy.
– Z ciebie, jasne, bez problemu. Tylko, że z miłości do ciebie nie i nie zaprzeczam temu. Jeśli się nie uda i się rozstaniemy, prawdopodobnie do końca życia będę sam, ale wolę to niż się z tobą męczyć – odpowiedział i zaczął chować jakieś dokumenty do teczki.
– Męczyłeś się? – dopytywałam.
Spojrzał na mnie. Nasze twarze dzieliło kilka kroków, ale ani ja ani on nie mieliśmy zamiaru ich wykonać.
– Czasami tak. Mam trzydzieści lat, potrzebowałem żony, a nie rozkapryszonego dziecka.
– Jestem nastola…
– To wyjdź. Albo będziesz kobietą i będziesz bywać nastolatką i dajemy sobie szanse, albo zostań nastolatką i bywaj kobietą od wielkiego dzwonu, ale wtedy nie zawracaj mi dupy swoją obecnością.
– Wiesz, że jesteś coraz ostrzejszy w słowach? – zapytałam ze łzami w oczach.
– Wiem, ale czułe słówka nam nie pomagały, może zimny prysznic postawi cię na nogi.
Położyłam dłoń na jego klatce piersiowej, bo akurat starał się mnie wyminąć. Potarłam ją delikatnie, tak jak zawsze lubił.
– Weź rękę – polecił. Nie posłuchałam. Pocierałam dalej.
– A może tak wzięlibyśmy zimny prysznic razem, potem się rozgrzali.
– Może, ale w innym czasie, jak już pokażesz, że stać cię na więcej niż bycie moją prywatną prostytutką. Zabierz łapkę.
Uśmiechnęłam się z niedowierzania, przecież zawsze to na niego działało. Jak on mnie nazwał? Prywatną prostytutką? Jak w ogóle śmiał? Nie miałam jednak czasu o tym myśleć, bo poczułam jak coś boleśnie szmyrnęło mnie po ręce, w okolicy dłoni. Szybko zabrałam element mojego ciała z jego torsu.
– Bolało – poskarżyłam się.
– Wiem.
– Nic nie powiesz? – zapytałam. – Nie wyjaśnisz?
– A co tu jest do wyjaśniania? Nie życzyłem sobie by być dotykany. Zakomunikowałem to dwukrotnie, raz zwyczajnie, raz ostrzej. Żaden sposób nie zadziałał, więc sięgnąłem po jedyny jaki do ciebie jeszcze czasami dociera i daje do myślenia.
– Dobrze, przepraszam. Nie będę pana obrażalskiego tykać – powiedziałam najbardziej obojętnym tonem jaki potrafiłam przybrać.
– Nie będziesz, choć widzę w twoich oczach, że masz kurewską ochotę mnie dotykać. Jeszcze większą ochotę masz bym to ja dotykał ciebie. Jaka szkoda, że jednak nie skorzystam z propozycji i nie będę cię pieprzył ani w łóżku, ani na stole, ani na komodzie, ani na dywanie, ani pod jebanym prysznicem!
– Zacząłeś krzyczeć – zwróciłam mu uwagę.
– Wiem, bo chcę by coś dziewczyno do ciebie dotarło. Pozwól no ze mną. – To mówiąc chwycił mnie za ramie i podprowadził do lustra. – Postaw między nami kreskę. Nie jesteśmy razem, mamy tylko razem dzieci.
– Mamy obrączki…
– Utknęła – usprawiedliwił się. – Przychodzisz tutaj jako matka moich dzieci, przede wszystkim, a nie jako moja kochanka, więc nie licz na to, że cię wezmę, w efekcie będą ochy i achy, a potem zgoda. Zawsze tak było, ale już dość. Chcesz zgody, to się wykaż czymś innym niż dupą, bo nie masz już piętnastu lat i nie jesteś dziewicą a ja nie jestem pierwszym z adoratorów by się do ciebie dobrać. Będę już leciał.
– Myślałam, że zjemy…
– Przyzwyczaj się do jedzenia w samotności, bo może nam się jednak nie udać. Nie róbmy sobie nadziei.
– Okay, skoro tak wolisz.
– Tak wolę. Byłbym wdzięczny gdybyś znalazła chwilę i umyła okna. Jeśli nie znajdziesz chwili, to trudno, wynajmę…
– Znajdę.
– W takim razie dziękuje – rzekł stojąc już w progu.
– Mogę cię prosić byś przestał być taki chamowaty i wulgarny, bo niekiedy…
– Postaram się, ale nic nie obiecuje. Do dwudziestej pierwszej.
– Nie lubię prowadzić po ciemku.
Liczyłam na to, że zaproponuje mi kanapę, chociażby kanapę, ale on tylko wzruszył ramionami i powiedział niepewnie:
– To było do mnie? Mam ci wynająć szofera byś mogła mi pomagać? Jeśli nie chcesz, to…
– Nie, dobra, Olek. Uznajmy, że tego nie powiedziałam.
– Okay, zatem tak uznajmy. Zatem do późnego wieczora.
Już miał odejść, ale go zatrzymałam. Bardzo nie chciałam się z nim rozstawać.
– Zrobić ci kolacje, może masz ochotę na coś…
– Nie, nie musisz.
– Ale mogę i tak będę siedzieć, a oni się już ładnie sami bawią. Mogłabym teraz póki są grzeczni...
– Pierogi.
– Co? – byłam naprawdę zaskoczona, przecież wiedział ile jest przy tym roboty, bo sam kiedyś mi pomagał i wydawał się padnięty.
– Pytałaś na co mam ochotę. Odpowiadam więc, że na pierogi, najlepiej ruskie, ewentualnie z serem.
– Dobrze, zrobię ci…
– Nie musisz – odpowiedział niemal natychmiastowo. Aleks zaczął być prawdziwym mistrzem w przerywaniu mi i zdawkowym odpowiadaniu „nie”, „tak” i najczęstsze „nie musisz”.
– Chcę – rzekłam pewnie.
Nie odpowiedział już nic. Po prostu wychylił się, chwycił za klamkę i zamknął drzwi. O mało mnie tymi drzwiami nie… na szczęście zdążyłam się odsunąć. W ogóle nie był delikatny i wydawało się jakby wcale o mnie nie myślał. Sukinsyn jeden! No ale sama sobie na to zasłużyłam i teraz przyszło mi wypić to piwo.
Spojrzałam na moje dzieci. Obydwoje siedzieli w kojcu i bawili się, każdy czymś innym. Patryk wszystko wyrzucał, a Kamil trzymał jeden pluszowy samolot i oglądał go z każdej strony.
– Pierw okna, czy pierogi? – zapytałam się chłopaków.
– Ogi – odpowiedział Patryk.
– A ty? Okna czy pierogi? – zapytałam się Kamila patrząc na niego z góry.
– Elogi – odpowiedział.
– Jesteście jak ojciec. Zawsze zaczynacie od tego co najgorsze – skwitowałam no ale wyjęłam stolnice i zabrałam się do wyrabiania ciasta.
Aleksander (Samuel):
Wróciłem do domu, przekręciłem klucz w zamku. Umyte okna rzuciły mi się w oczy jeszcze od zewnątrz. One, kurwa, aż lśniły. Wtedy zastanawiałem się jak być tu dobrym dla kobiety, skoro pożądanych efektów dobrocią się na pewno nie zdobędzie. Przynajmniej w przypadku Amandy dobrocią niewiele można było wskórać.
– Cześć wszystkim – powiedziałem i zasiadłem przy stole w jadalni.
– Podam ci kolacje. Zaraz dokończę. Miałeś być po dwudziestej pierwszej, a nie po dziewiętnastej.
– Wpadłem sprawdzić czy moi synowie są bezpieczni i czy ich matka nie leży pijana do nieprzytomności pod stołem – rzuciłem niezbyt uprzejmie. Amanda to przemilczała.
– To mam ci ugotować te pierogi, czy…
– A bo ja wiem? Jeśli chcesz to gotuj, ja chętnie zjem
– Aleks skończ, proszę cię. Na dłuższą metę się tak nie da. Ty nawet nie starasz się być uprzejmy – zarzuciła mi winy i wkładała pierogi do gotującej się wody.
– Ale ty nie zasłużyłaś sobie na moją uprzejmość.
– Jakbyś nie zauważył, to cię informuje, że cały czas się staram zasłużyć!
– Nie krzycz mi tutaj. Nie pozwolę abyś mi tutaj wykrzykiwała swoje racje – powiedziałem znacznie ostrzej niż zamierzałem i chyba sam się lekko uniosłem.
– Przepraszam. – Te słowa w ustach moje żony mnie bardzo zaskoczyły. – Nie powinnam krzyczeć w twoim domu, tu masz racje. Nie będę. Przynajmniej się postaram by nie…
– Nie wykrzykiwać swoich racji, albo raczej głupot. Masz to na co zasłużyłaś. Cały nasz związek i małżeństwo było twoją pracą, a teraz odbierasz swoje wynagrodzenie za nią.
– Może lepiej mi tego nie wynagradzaj – zaproponowała.
– Nie jestem jak ci niektórzy pracodawcy co nie łożą wynagrodzenia słusznie należnego, ja jestem, Amando, bardzo sprawiedliwy w tej kwestii, zawsze wszystkim moim pracownikom płacę i to w czasie. Tylko tobie z racji że jesteś moją żoną trochę tą pensyjkę w czasie odłożyłem, ale bez obawy, oddam z odsetkami.
– Zrozumiałam metaforę – odrzekła mieszając.
– Wiem, jesteś przecież niezwykle inteligentna. – Wyjąłem z teczki dokumenty i zacząłem je wypełniać.
– Wolałabym w takim razie ponosić konsekwencje od razu, a nie potem z odsetkami.
Spojrzałem na nią. Stała z metalową łyżką, nienaturalnie wielką z dziurami. Patrzyła na mnie.
– Rozpatrzę twój wniosek.
Amanda wypuściła powietrze jakby od niechcenia.
– To bez sensu, to jak walka z wiatrakami.
– Witaj w klubie, ja od kiedy cię poznałem czuje się właśnie Don Kichotem. – Uśmiechnąłem się do niej ironicznie.
– Mam zjeść z tobą, wyjść, czy czego sobie pan życzy? – zapytała bezczelnie. Widziałem, że już puszczają jej nerwy. Nie chciałem jej poniżać, ale musiała dostać nauczkę i to porządną nauczkę, tylko w taki sposób mogłem ją czegoś nauczyć.
– Zaprasza do stołu.
– Być dalej mógł się nade mną znęcać?
– Nie znęcam się nad tobą. Ja tylko ubieram moje uczucia w słowa i wyrzucam je z siebie by dać ci do zrozumienia do czego doprowadziłaś.
– Olek, ale ja to już wiem. Wystarczy, naprawdę.
– Ja zadecyduje kiedy wystarczy. To, że wczoraj zjedliśmy razem kolacje i wydawało się, że coś do ciebie dotarło, oraz to, że dzisiaj mi się podlizujesz nie zmaże twoich zdrad i nieodpowiedzialności oraz głupoty. Twój syn mógł umrzeć gdyby wypadł z tego okna, bo ważniejszy był papierosek i kolega. Ja już dawno mogłem założyć pętle na szyje, gdybym miał słabszą psychikę bo ile można znieść kłamstw i zdrad, do cholery! – warknąłem i uderzyłem w stuł dłonią w której trzymałem papiery. Wstałem energicznie i zbliżyłem się w jej kierunku. – Są jeszcze twoje kaprysy, pobudki, rzucanie przedmiotami, tupanie nóżkami, policzkowanie bo Amanda chce dostawać zawsze to co chce i zawsze ma być po jej. Ale z tym już koniec, bo ja sobie więcej nie pozwolę. Chcesz ze mną zjeść, zapraszam, możemy powymieniać poglądy i porozmawiać. Nie chcesz, to dziękuje za kolacje i wypad do siebie.
– Mówisz tak jakby ci nie zależało – powiedziała ze łzami w oczach. Jej twarz była na jakieś trzydzieści centymetrów od mojej klatki piersiowej.
– Zależy mi. Gdyby mi nie zależało, to teraz bym się z tobą pieprzył, ale mi zależy i to na czymś więcej niż dobrym seksie. Nałóż nam kolacje, a ja się przebiorę w coś luźniejszego. Zajrzę też do chłopaków.
– Śpią, wymęczyłam ich.
– Czym? – zapytałem z codziennym uśmiechem odwracając się w jej kierunku.
– Tańcem.
– Przecież ty nie lubisz…
– Ale umiem, a oni lubią. Ty też lubisz, prawda?
– Nie tańczyłem od… chyba od wesela Majki i Patryka – przyznałem sam przed sobą. – A może się mylę – dodałem.
Amanda wyłączyła palniki. Zbliżyła się do mnie. Jej dłoń znów dotknęła mojej klatki piersiowej. Znów ją pocierała, tak jak kilka godzin temu. Lekko poluzowała mój krawat i odpięła ten guzik znajdujący się przy samej szyi.
– Co ty wyprawiasz? – zapytałem.
– Nie chciałam byś się udusił. Zatańczmy, teraz, proszę.
– Amanda, nie…
– Tyle chyba możesz dla mnie zrobić. Takie podziękowanie za…
– Za co? Za twoje kaprysy, nieodpowiedzialność czy alkoholizm? – zapytałem starając się przybrać najbardziej surowy z surowych tonów i zrobić naprawdę kamienną twarz.
– Za te wszystkie noce, za dobry seks, za dwójkę wspaniałych synów. Nie zaprzeczysz, że to wszystko ci dałam ja, prawda?
– Nie lubię kłamać. Masz racje, to mi dałaś, ale dałaś też wiele, wiele więcej i to mniej pożądanych i chwalebnych…
– Wiem i już nieraz cię za to przepraszałam. Proszę cię tylko o jeden taniec.
– Dobrze – przytaknąłem i już po chwili po salonie zaczęła rozbrzmiewać melodia. Wolna, spokojna. Wyciągnąłem dłoń w jej kierunku, drugą położyłem na jej biodrze, w taki sposób, że miałem ją w objęciach.
– Nie jestem dobra w wolnych kawałkach – przyznała.
– Nie szkodzi. Poprowadzę cię. – Powinienem się uśmiechnąć, ale walczyłem z sobą by tego nie zrobić. Musiała zrozumieć, że to nie zabawa i że nie zmięknę, przynajmniej nie tak łatwo, by w przyszłości bała się nawalić aż tak. By nie bała się obitego tyłka, a tego, że można wiele stracić. Nie chciałem jej dać też życia w niepewności, ale sam też miałem dość życia w niepewności. Dlatego najlepszą i zarazem jedyną adekwatną do jej zachowania nauczką było by przez chwilę postawić ją w mojej sytuacji, na moim miejscu i zmusić to refleksji.
Nachyliłem się do niej. Zapach jej włosów mnie uderzył i zadziałał pobudzająco jak zazwyczaj. Pachniały mleczną odżywką, tą samą co na początku. No wale mieliśmy tańczyć.
– Zacznę prawą do przodu – szepnąłem do ucha mojej żony. Miałem ochotę musnąć swoimi wargami płatek jej uszu, który lekko był zakryty przez jej blond pasemka, ale… ale kurwa musiałem się powstrzymać. Wsłuchałem się więc w piosenkę.
Wszystko zaczęło się gdzieś obok
Obok nas
A kiedy zgasło pomyślałam
Los tak chciał
Śnieg nie zasypie nigdy
Naszych śladów
Mówiłeś jak dziecko.
A potem radość krótka była w sercach
Kiedy zielone drzewko niosłeś
Na rękach
I rok następny
Witaliśmy we dwoje
W maleńkim pokoju.
We dnie i w nocy…
W tym momencie nakierowałem Amandę by zrobiła obrót, a potem po chwili znów wtuliła się w moje ramiona. Miała swoja dłoń na mojej prawej piersi, a ja swoje splecione tuż za jej plecami, przy jej pośladkach. To bujanie się w rytm muzyki było jakieś magiczne. Poczułem jak szybciej oddycham, gdy drugą dłoń położyła na drugiej mojej piersi. Zduszenie podniecenia i dyskomfortu w majtkach było o tyle trudne, że niemal wyczuwałem swoim torsem jej sutki przez pomimo licznych materiałów bluzek i jej stanika. Przełknąłem ślinę. Piosenka dobiegła końca.
– Skończyło się – wyszeptałem do jej ucha.
– Zaraz poleci następna – powiedziała pewnie. Jej oczy płonęły nadzieją.
– Jeszcze dwa kawałki – zadecydowałem bo nie chciałem się z nią rozstawać. Nie chciałem opuszczać jej choć na krok, ani nawet wypuszczać ze swoich objęć.
– Dobrze.
Nie, czasem nie wiem
Czego chcę
Szukam wciąż miłości
Bez niej
Błądzę jak we mgle
Czy jestem jak Ty
Tak silna by żyć
Zapytam się ciszy
Nocy swych
I dni
Zamykam oczy
Odpływam
Odkąd odszedłeś
Nie jestem szczęśliwa
– Chyba powinnam zacząć wyrabiać w sobie nawyk, że to ty decydujesz – rzekła smutno.
– A aż tak źle ci było do tej pory z moimi decyzjami? – zapytałem.
– Niektórymi tak, ale w ogólnym rozrachunku wychodzisz na plus. Uznajmy, że więcej przeżyłeś, jesteś starszy, jesteś mężczyzną…
– Wiem do czego zmierzasz. Już to przerabialiśmy w tym domku Kryspina – przypomniałem.
– A potem dowiedziałam się, że byłeś… że jesteś…
– Mordercą – dokończyłem za nią. – Jestem bo nim się nie bywa. Jestem. Nadal potrafiłbym zabić, ale wolę po prostu nie – dodałem z lekkim uśmiechem.
– Byłabym twoją kolejną ofiarą, prawda? W końcu nerwowo już nie wytrzymywałeś.
– Nie. Zapewniam cię, że nie. Nigdy bym ciebie nie skrzywdził. Nawet jak ci przyłożyłem, to byłem pewien, że cię nie zatłukę. Masz ten przywilej, dla mnie jesteś pod ochroną.
– To „pod ochroną” nie przeszkadzało ci by mnie bić.
– Nie biłem cię, Amanda. Albo dobrze, bądźmy szczerzy. – Spojrzałem w jej oczy. – Sponiewierałem ci gdy byłaś w ciąży, uderzyłaś mnie, odbiłem się od ściany, poniosło mnie, puściły mi nerwy, przyznaje. Potem ten pocałunek z Kamilem, nie poniosły mnie nerwy, miałem je na wodzy, do czasu. Później ten sms, ale to na tyle. Tylko w tych trzech przypadkach nie panowałem nad sobą do końca i one nigdy nie powinny mieć miejsca, moja wina, że miały. Jednak wiesz dobrze, że nawet wtedy, w chwilach takiej wzmożonej agresji nie byłbym w stanie cię skrzywdzić znaczniej.
– Nie wracajmy do przeszłości – zaproponowała.
– Ale też nie zapominajmy o niej. Tylko przeszłość, Amanda uczy. My nie mamy wzorców, możemy się więc uczyć tylko na własnych błędach. Wiem jednak, że już nie będzie jak było.
– Jak nie będzie? – zapytała szukając czegoś w moich oczach. Nie wiem czy to odnalazła, ale chyba nie, po przestała mnie świdrować.
– Nauczyłem się na błędach, że nie mogę z tobą postępować tak jak postępowałem. W końcu ty nie jesteś jak kobieta, która za odpuszczenie wynagradza dobrym słowem. Prędzej wywijasz jeszcze większy numer, no bo czemu nie skoro poprzedni się upiekł?
– Naprawdę masz o mnie takie zdanie? – zapytała.
– Tak, ale z tym można żyć i można być nawet szczęśliwym.
– Nawet we dwoje?
– Tak. Wystarczy nie odpuszczać – odpowiedziałem pewny swego, byłem pewny, że mam racje.
– Przygotowujesz mnie na to, że już zawsze będziesz dla mnie szorstki i oschły i tylko w tańcu normalny, czy masz inny cel? – dopytywała.
– Przygotowuję cię na to, że ci pasem przez dupę przeciągnę niejednokrotnie, bo znam twój charakter – powiedziałem ostro. Amanda momentalnie się na mnie wejrzała, jakby lekko przeraził ją mój ton i głośniejsza wypowiedź.
– Nie zmienisz mojego charakteru, taką mnie…
– Oczywiście, że nie zmienię. Nawet nie chcę. – Wzruszyłem ramionami. – Jednak dorośli ludzie muszą nad sobą panować, także wtedy gdy są zdenerwowani. Muszą być odpowiedzialni, dojrzali, a matka moich dzieci ma dawać tym dzieciom przykład i to nie taki jak stać pod bramą i zaciągać się papierosem. – Wejrzałem na moją żonę, uśmiechała się pod nosem. – Nie uśmiechaj się, bo to nie jest zabawne, ani trochę – zganiłem ją. Może nawet za ostro niż miałem w planach, ale w sumie dobrze jej zrobi taki prysznic prawdy. Nie mogłem się całe życie z nią cackać i obchodzić jak z jajkiem, tylko dlatego, że miała trudne dzieciństwo, czy nie miała przykładu, bo jeśli takimi wartościami bym się kierował w życiu, to sam bym do niczego w tym życiu nie doszedł, bo z samym sobą bym się obchodził jak z jajkiem.
– Jak jeszcze raz cię zobaczę w takiej scenerii i choreografii to ci tyłek przetrzepię nawet nie zmieniając tej scenerii.
– Straszysz mnie – wyszeptała.
– Tak, ale realnie. Uprzedzam jak będzie, od ciebie zależy czy tak się stanie.
– Nie jestem pewna, czy byś tak…
– Potrafiłbym, zapewniam.
– Chcesz bym się ciebie bała? – zapytała z nadzieją w głosie na moje zaprzeczenie.
– Odrobina strachu ci nie zaszkodzi. Jeśli to ma cię ustrzec przed głupotą tak skrajna jak ta, którą pokazałaś w ostatnich tygodniach, to możesz się mnie nawet bać.
– Nie boje się – powiedziała niepewnie.
– Wiesz, jeśli chcesz to mogę ci przedstawić namiastkę. Jeśli strach musi być realniejszy, to nie ma problemu, mogę zaraz złożyć pasek na pół – zaproponowałem.
– Nie, nie trzeba.
– Nie trzeba? Pewna jesteś?
Pokiwała twierdząco głową.
– I nie będzie trzeba?
– Nie – odpowiedziała delikatnie i wtuliła się w mój tors.
Hej, Panie B.
Pan wszystko wie o wszystkim
Spytam więc na Boga
Gdzie tak pędzi świat?
Hej, Panie B.
Tak szczerze, jak Pan myśli
Gdzie w tym wszystkim głowa
Gdzie tu jakiś ład
Refren się skończył. Utwór się zmienił.
– Lubię tą piosenkę – przyznałem przed Amandą.
– To nie kończmy tańczyć.
– Miały być jeszcze dwie, a to by była już jeszcze trzecia. Koniec tego dobrego idziemy jeść – poleciłem.
– Aleks, proszę. Wreszcie jest coś szybszego – zapewniała i ciągnęła mnie za rękę gdy chciałem odejść ze środka salonu, który akurat na środku był najbardziej przestronny. Uległem jej. To przecież była tylko drobnostka.
Ona w sobie coś ma sam nie wiem co
wymieszało się w niej dobro i zło
Ona w sobie coś ma i o tym wie
I tak kręci mną jak tylko chce.
Już wiem coraz mniej już brak mi słów
znowu tańczę z nią choć padam z nóg
Ona w sobie ma chyba tysiąc wad
Włosy blond i niezły szpan.
– Dość już – zakomunikowałem w połowie i wypuściłem ją z objęć.
– Ale… – zaczęła. Przybrałem surową minę i chyba pierwszy raz to wystarczyło. – Nie ma ale. Siadamy do stołu? – zapytała i chwyciła za pilota by ściszyć muzykę.
– Wybacz, że przerwałem taniec, ale naprawdę jestem na nogach od szóstej. Marzę już tylko o kolacji i śnie. Nawet sobie chyba prysznic daruje.
– Rozumiem.
Ja usiadłem, a ona podgrzała jeszcze trochę te pierogi i zaczęła nakładać na talerze. Były ruskie, z cebulką i boczkiem, takie jakie najbardziej lubiłem.
– Smacznego.
– Dziękuje – odrzekła.
– Naprawdę dobre – pochwaliłem. – Pogadam z Darkiem, wrócisz do pracy sekretarki, ale nie możesz więcej nawalić, jasne?
– Nie nawalę, obiecuje.
– To super. Może jutro pójdziemy na zakupy, wspólnie – zaproponowałem.
– Super! Po co? – Amandzie wyraźnie poprawił się humor, nawet się uśmiechnęła.
– Po kalosze i kurtki przeciwdeszczowe.
– Nie zbieramy grzybów.
– Nie dla nas. Dla Patrysia i Kamila, zbiera się na deszcz, chciałem by się pobawili na dworze.
– W deszczu? – Była wyraźnie zdziwiona.
– Tak, a widzisz w tym coś złego.
Pokiwała głową na boki.
– Nie, nie widzę przeciwwskazań.
Dalsze tematy były już neutralne i bez moich docinków. Nie chciałem jej robić na złość, ale musiałem jej uświadomić pewien fakt. Zjedliśmy posiłek i wtedy postanowiłem przejść do uświadamiania.
– W takim razie dziękuje za kolacje, pozmywam sam.
– To znaczy?
– Nie chcę cię wypraszać, ale jestem zmęczony, nie potrzeba mi bajki na dobranoc, starcza mi sama poduszka, więc…
– Więc już nie jestem ci potrzebna, tak!? – wykrzyknęła wstając.
– Nie będziemy razem od razu, bo dwa dni się starasz. Tam są drzwi, dobranoc i miłych snów. Nie zapomnij napisać smsa jak dojedziesz do domu. – Patrzyła mi w oczy i to chyba było najgorsze. Fatalnie się czułem ją wyrzucając, ale przecież nie mogłem inaczej. Musiała zrozumieć, że nie ma i nie będzie tak łatwo. Amanda się jednak bardzo zbulwersowała.
– Czyli tak gramy, tak? Jestem ci potrzebna, to po mnie dzwonisz, cały wieczór jesteś chamem, pod koniec wydajesz się znów być człowiekiem, a kiedy jestem ci niepotrzebna, to mnie wystawiasz za drzwi, tak!?
– Nie wrzeszcz mi tutaj – powiedziałem spokojnie. – Ja jestem naprawdę już zmęczony. Byłem dzisiaj w pracy…
– Ja za to harowałam tutaj, myłam twoje okna i lepiłam dla ciebie pierogi, za którymi ja nawet nie przepadam!
– Skoro jesteś zmęczona, to wróć do domu i się wyśpi i dobrze radzę, przestań mi tutaj pokrzykiwać. – Również wstałem, bo głupio by ona krzycząca stała, a ja siedział.
– Przestań mi grozić! – wykrzyknęła. Zabrała swoją torebkę i skierowała się szybkim krokiem do wyjścia. – Jak sobie coś zrobię, to będziesz mógł czuć się winny, ty palancie!
Wyszła. Trzasnęła drzwiami i po prostu wyszła.
– Czyli jednak to była poza. Wiedziałem, że tak szybko by do ciebie nic nie dotarło – powiedziałem sam do siebie i postanowiłem wypić herbatę, potem pozmywać i pójść spać.
Amanda (Magdalena)
W drodze do domu zadzwoniłam do Dominiki i zrobiłam ją na głośnomówiący. Miałam już plan. To już nie chodziło o mój powrót do Aleksa, ja po prostu chciałam, by ten skurwiel zaczął czuć się winny i przestał czuć się panem wszystkiego.
– Musisz mi pomóc – powiedziałam.
– Jak?
– Upijesz się ze mną, bo na trzeźwo sobie żył nie podetnę.
– Czego nie zrobisz? – dopytywała.
– Muszę się zabić, ale nie tak całkiem, tylko tak trochę. Tak nie na śmierć w każdym bądź razie.
– Czyś ty na łeb upadła!? –wykrzyknęła.
– Domi, to jest moja jedyna szansa, by w Aleksandrze jeszcze coś ruszyło i bym na nowo z nim zamieszkała.
– Albo byś zamieszkała w takim pokoju bez klamek i okien. Jestem niemal pewna, że cię tam odeśle ja się dowie, że to wkręt.
– Trudno, raz kozie śmierć, ja zamierzam spróbować, a ty jako moja przyjaciółka mi pomożesz. Za godzinę u mnie – poleciłam i się rozłączyłam.
Mój plan przebiegał pomyślnie. Siedziałam w moim mieszkaniu na kanapie. Byłam już trochę wypita, miałam żyletkę w dłoni.
– Pamiętasz co masz mu powiedzieć? – zapytałam.
– Tak już dzwonie.
Domi świetnie odegrała swoją role.
– Amanda do mnie zadzwoniła, płakała, Olek ona nie otwiera ja nie mam zapasowego klucza, bo gdzies… kurwa ja się martwię, przyjedź tu!
– I co? – zapytałam kiedy się rozłączyła.
– Przyjdzie, będzie jak najszybciej. Tnij, a ja już wyjdę na zewnątrz.
– Kurwa, boje się bólu.
– Teraz?
– Tak, teraz. Teraz to myślę, że to nie był taki najlepszy pomysł, może tak ty… – Skierowałam narzędzie w jej stronę.
– Nie ma mowy, nie będę cię chlastać. I tak już sporo dla ciebie robię. Gdyby Aleks się dowiedział to by nas zatłukł obie. Mnie to by w ogóle w ścianę wbił i miałby świętą racje. Czemu ja cię zawsze słucham, a potem są z tego same problemy.
– Dobra, nie marudź już. Tnę.
Przyłożyłam żyletkę do nadgarstka, zamknęłam oczy i zaczęłam ciąć.
– Jest? – zapytałam się Dominiki.
– Za płytka. Przyciśnij mocniej.
Przycisnęłam mocniej.
– Powinnaś wzdłuż żył, a nie prostopadle do nich. Tak mówili w jakimś filmie gangsterskim – instruowała mnie Dominika.
– Ja się nie chcę zabić, tylko wyglądać na zabijającą. Ale dobra. – Przycisnęłam mocniej pociągnęłam lekko na krzyż.
– Wiesz, że zostanie ci blizna?
– W dupie to mam, zafunduje sobie laserowe usunięcie, albo… sama nie wiem. Będę nosić frotkę.
Zbiłam się w inne miejsce i znów pociągnęłam tym razem wzdłuż.
– O kurwa, nie tak mocno, bo na amen death zrobisz – wysyczała Domi. Chyba od Tylera zaczęło je się udzielać to wplatanie angielskich słówek do polskich zdań.
Dopiero teraz poczułam pieczenie i to niewyobrażalne, takie szczypanie. Krew ciekła. Spojrzałam na zegarek.
– Dzwoniłaś do niego dwadzieścia minut temu. Wyjdź na zewnątrz i zamknij drzwi – poleciłam.
– Jesteś pewna, że się nie wykrwawisz w tym czasie? – upewniała się.
– Jestem pewna. Widzisz nic mi nie jest. – Uniosłam krwawiącą rękę w górę, krew ściekała grubymi strugami po mojej ręce, ale nie czułam się nawet osłabiona.
Wtedy wparował Olek. Bez żadnych ceregieli wtargnął do mieszkania, zanim Dominika zdążyła z niego wyjść. Musiał jechać ponad setkę na godzinę by tak szybo tu dotrzeć.
– Co ty tu robisz!? Ponoć nie masz kluczy! – wrzasnął na moją przyjaciółkę tak, że miałam wrażenie jakby ściany się zatrzęsły. Potem przykucnął przy mnie. Siedziałam już na podłodze, a nie na kanapie. – Daj tą rękę – polecił i przywiązał swoim krawatem. Nawet nie zauważyłam kiedy go zdjął. Teraz już tak nie krwawiła. – Jesteś skończoną idiotką – wysyczał przez zęby.
– Olek mógłbyś… – zaczęła Dominika, ale nie było dane jej dokończyć.
– Wyjdź. Wyjdź stąd dziewczyno i mi się na oczy nie pokazuj – warknął do niej, a mnie brutalnie za ramie szarpnął i posadził na kanapie.
– Aleks, ale nie tak ostro! – wrzasnęła moja przyjaciółka. Wydawała się być przerażona. Ja dla swojego własnego bezpieczeństwa wolałam milczeć.
– Nie mów mi jak mam postępować z własną żoną. I wyjdź. W ogóle wyjdź i mi się nie mieszaj! – Dominika go posłuchała, a wraz z jej wyjściem ja zaczęłam się bać jakby bardziej.
– Pięknie, po prostu pięknie. Masz coś do odkażania? – zapytał przechadzając się po pokoju i zaglądając do szafek i szuflad.
– Nie – odpowiedziałam, ale w jego ręce już trafiła spora buteleczka spirytusu kosmetycznego.
Pochwycił moją dłoń i na zraniony nadgarstek lało się ciurkiem z butelki jak z kranu. Wrzasnęłam, bo paliło nie do wytrzymania, czułam jakby mnie rozrywano te rany. Potem już tylko płakałam, ale chyba bezgłośnie. Już nawet nawykłam do tego bólu, bo jakby zelżał. Wtedy Olek odwiązał swój krawat z mojej ręki, on też był cały przesiąknięty tym spirytusem, a Aleks wcale nie był delikatny. Przetarł moją dłoń czymś, nie byłam pewna co to było. Może chusteczka nawilżająca.
– Boli – wyłkałam licząc, że wezmę go na litość.
– Tak? Serio? Ani trochę mi ciebie nie szkoda – skwitował i wylał resztę zawartości butelki na moją rękę. Ponownie zaczęło szczypać wcale nie mniej niż za pierwszym razem, a nawet mocniej. Zaczęłam wierzgać nogami. – Spokój! – padło i poczułam uderzenie na udzie, z przodu. Silne na tyle, że na pewno powstał siniak. Już czułam jak ten siniak puchnie pod moimi dżinsami.
Aleks ponownie przetarł mi rękę. Zostawił na chwilę, po czym wrócił z bandażem elastycznym.
– Niestety, masz ubogą pateczkę. Nie masz innego – powiedział. Wysmarował rany tribiotyckiem i zawiązał rękę opaską elastyczną, ale tak by nie krępować ruchów. Nawet trochę skrócił tą opaskę nożyczkami. – A teraz słucham tłumaczenia, żono moja. – Oparł się o komodę naprzeciwko mnie i wbił we mnie spojrzenie. Był mi teraz tak obcy, tak inny, jak dosłownie nie on.
– Przepraszam – wybełkotałam. Nadal czułam nieprzyjemne szczypanie.
– Znowu? – zadrwił.
Zbliżył się do mnie, chwycił za bluzkę i podniósł do góry metodą „za szmaty” jakbym była dla niego nikim. Trudno się dziwić, w jego oczach pewnie teraz byłam nikim, ale ja chciałam dobrze, chciałam tylko do niego wrócić.
Lewa stopa Aleksa została położona na kanapie, na której jeszcze przed chwilą siedziałam. Ja zostałam przyciągnięta tak by opierać się na jego udzie. Moje piersi były dociśnięte tak mocno do jego napiętych mięśni, że nie miałam możliwości się ruszyć. Dopiero wtedy poczułam jego dłoń na moich plecach, zapewne lewą, bo prawą za moment poczułam na lewym pośladku. Nie zdążyłam oswoić się z odgłosem uderzenia, a już nadeszło następne i przyniosło z sobą jeszcze większy ból. Olek nie bił systematycznie, był po prostu szybko i mocno, jakby chciał wyładować swój gniew. Próbowałam się mu wyrwać, ale nie miałam szans. Ryczałam i czułam, że moje pośladki po tym będą zmasakrowane.
– Nie będziesz ze mnie robiła idioty! – warknął i znów zaczął bić po tym pierwszy. Ugięłam kolana, ale pociągnął mną tak, że leżałam na jego udzie, nie dotykając ziemi nawet palcami u stóp, bo ugięłam kolana my jego ciężka ręka nie spadła więcej na moje pośladki. Wtedy Aleks odpuścił.
– Pakuj się – polecił stawiając mnie na nogi. – Ja to dokończę w domu, w bardziej cywilizowany sposób.
– Olek, ja… – mówiłam przez łzy.
– Ja nie chcę cię słuchać. Powiedziałem pakuj się, to bierz najpotrzebniejsze rzeczy, bo nie mamy całej nocy. Jest dwudziesta pierwsza, a ja rano idę do pracy.
– Nie możesz mnie…
– Co nie mogę? – zbliżył swoją twarz bardzo blisko mojej. – Czego nie mogę? Bić cię? Póki się zachowujesz jak dziecko to będę. I póki co to ty jeszcze nie wiesz co to znaczy lanie. Dowiesz się dzisiaj w domu i przyrzekam ci, że na długo go nie zapomnisz. – Straszył mnie. Bałam się, bo nawet poczułam jak żołądek mi się kurczy, albo wiąże na supeł. Sama nie wiem, ale nie było to komfortowe uczucie.
– Nie będę się powtarzał! – ryknął tak, że chyba cała kamienica go słyszała.
– Już – odpowiedziałam i poszłam do sypialni po walizkę. Wrzucałam do niej wszystko jak leci, byleby już nie krzyczał, byleby już go nie zdenerwować.
Jak wam się podoba? Chcecie część drugą?
Przyjechałam do chłopaków i Aleksa wcześniej niż się umawialiśmy. Przywiozłam z sobą obiad. Otworzył mi drzwi zapinając koszule. Nie mogłam oderwać wzroku od jego klatki piersiowej, tak dawno nie widziałam jej nagiej.
– Wejdź. – Nie byłam w stanie wykonać kroku. – Amanda! Wejdź. – Uśmiechnął się.
– Przepraszam, zamyśliłam się.
– Ciekawe nad czym? – zapytał zapinając ostatni guzik.
Weszłam do domu, który kiedyś był moim domem, a teraz tylko domem moich synów. Kiedyś się upierałam by go na mnie przepisał, ale… ale teraz gdy już ten dom był w połowie mój, to nie miało żadnego znaczenia. Byłam suką, ale nie taką, by nakazać mu mieszkać ze mną jeśli on sam tego nie chciał.
– Niebieski czy zielony? – zapytał trzymając dwa krawaty w dłoni.
– Ten zielono-czarny. Modny w tym sezonie – odpowiedziałam i patrzyłam jak do czarnej koszuli wiąże ten element męskiej garderoby. – Może ci… – Już miałam do niego dopaść, ale mnie powstrzymał słowami:
– Radziłem sobie sam tyle czasu, poradzę sobie i tym razem.
– Rozumiem. Czyli nadal mamy chłodne dni? – zapytałam retorycznie nasz obiad do piekarnika by go podgrzać.
– To nie chłodne dni, Amando, to chłodny stan.
– Wyleczyłeś się ze mnie? – zapytałam z nadzieją, że zaprzeczy.
– Z ciebie, jasne, bez problemu. Tylko, że z miłości do ciebie nie i nie zaprzeczam temu. Jeśli się nie uda i się rozstaniemy, prawdopodobnie do końca życia będę sam, ale wolę to niż się z tobą męczyć – odpowiedział i zaczął chować jakieś dokumenty do teczki.
– Męczyłeś się? – dopytywałam.
Spojrzał na mnie. Nasze twarze dzieliło kilka kroków, ale ani ja ani on nie mieliśmy zamiaru ich wykonać.
– Czasami tak. Mam trzydzieści lat, potrzebowałem żony, a nie rozkapryszonego dziecka.
– Jestem nastola…
– To wyjdź. Albo będziesz kobietą i będziesz bywać nastolatką i dajemy sobie szanse, albo zostań nastolatką i bywaj kobietą od wielkiego dzwonu, ale wtedy nie zawracaj mi dupy swoją obecnością.
– Wiesz, że jesteś coraz ostrzejszy w słowach? – zapytałam ze łzami w oczach.
– Wiem, ale czułe słówka nam nie pomagały, może zimny prysznic postawi cię na nogi.
Położyłam dłoń na jego klatce piersiowej, bo akurat starał się mnie wyminąć. Potarłam ją delikatnie, tak jak zawsze lubił.
– Weź rękę – polecił. Nie posłuchałam. Pocierałam dalej.
– A może tak wzięlibyśmy zimny prysznic razem, potem się rozgrzali.
– Może, ale w innym czasie, jak już pokażesz, że stać cię na więcej niż bycie moją prywatną prostytutką. Zabierz łapkę.
Uśmiechnęłam się z niedowierzania, przecież zawsze to na niego działało. Jak on mnie nazwał? Prywatną prostytutką? Jak w ogóle śmiał? Nie miałam jednak czasu o tym myśleć, bo poczułam jak coś boleśnie szmyrnęło mnie po ręce, w okolicy dłoni. Szybko zabrałam element mojego ciała z jego torsu.
– Bolało – poskarżyłam się.
– Wiem.
– Nic nie powiesz? – zapytałam. – Nie wyjaśnisz?
– A co tu jest do wyjaśniania? Nie życzyłem sobie by być dotykany. Zakomunikowałem to dwukrotnie, raz zwyczajnie, raz ostrzej. Żaden sposób nie zadziałał, więc sięgnąłem po jedyny jaki do ciebie jeszcze czasami dociera i daje do myślenia.
– Dobrze, przepraszam. Nie będę pana obrażalskiego tykać – powiedziałam najbardziej obojętnym tonem jaki potrafiłam przybrać.
– Nie będziesz, choć widzę w twoich oczach, że masz kurewską ochotę mnie dotykać. Jeszcze większą ochotę masz bym to ja dotykał ciebie. Jaka szkoda, że jednak nie skorzystam z propozycji i nie będę cię pieprzył ani w łóżku, ani na stole, ani na komodzie, ani na dywanie, ani pod jebanym prysznicem!
– Zacząłeś krzyczeć – zwróciłam mu uwagę.
– Wiem, bo chcę by coś dziewczyno do ciebie dotarło. Pozwól no ze mną. – To mówiąc chwycił mnie za ramie i podprowadził do lustra. – Postaw między nami kreskę. Nie jesteśmy razem, mamy tylko razem dzieci.
– Mamy obrączki…
– Utknęła – usprawiedliwił się. – Przychodzisz tutaj jako matka moich dzieci, przede wszystkim, a nie jako moja kochanka, więc nie licz na to, że cię wezmę, w efekcie będą ochy i achy, a potem zgoda. Zawsze tak było, ale już dość. Chcesz zgody, to się wykaż czymś innym niż dupą, bo nie masz już piętnastu lat i nie jesteś dziewicą a ja nie jestem pierwszym z adoratorów by się do ciebie dobrać. Będę już leciał.
– Myślałam, że zjemy…
– Przyzwyczaj się do jedzenia w samotności, bo może nam się jednak nie udać. Nie róbmy sobie nadziei.
– Okay, skoro tak wolisz.
– Tak wolę. Byłbym wdzięczny gdybyś znalazła chwilę i umyła okna. Jeśli nie znajdziesz chwili, to trudno, wynajmę…
– Znajdę.
– W takim razie dziękuje – rzekł stojąc już w progu.
– Mogę cię prosić byś przestał być taki chamowaty i wulgarny, bo niekiedy…
– Postaram się, ale nic nie obiecuje. Do dwudziestej pierwszej.
– Nie lubię prowadzić po ciemku.
Liczyłam na to, że zaproponuje mi kanapę, chociażby kanapę, ale on tylko wzruszył ramionami i powiedział niepewnie:
– To było do mnie? Mam ci wynająć szofera byś mogła mi pomagać? Jeśli nie chcesz, to…
– Nie, dobra, Olek. Uznajmy, że tego nie powiedziałam.
– Okay, zatem tak uznajmy. Zatem do późnego wieczora.
Już miał odejść, ale go zatrzymałam. Bardzo nie chciałam się z nim rozstawać.
– Zrobić ci kolacje, może masz ochotę na coś…
– Nie, nie musisz.
– Ale mogę i tak będę siedzieć, a oni się już ładnie sami bawią. Mogłabym teraz póki są grzeczni...
– Pierogi.
– Co? – byłam naprawdę zaskoczona, przecież wiedział ile jest przy tym roboty, bo sam kiedyś mi pomagał i wydawał się padnięty.
– Pytałaś na co mam ochotę. Odpowiadam więc, że na pierogi, najlepiej ruskie, ewentualnie z serem.
– Dobrze, zrobię ci…
– Nie musisz – odpowiedział niemal natychmiastowo. Aleks zaczął być prawdziwym mistrzem w przerywaniu mi i zdawkowym odpowiadaniu „nie”, „tak” i najczęstsze „nie musisz”.
– Chcę – rzekłam pewnie.
Nie odpowiedział już nic. Po prostu wychylił się, chwycił za klamkę i zamknął drzwi. O mało mnie tymi drzwiami nie… na szczęście zdążyłam się odsunąć. W ogóle nie był delikatny i wydawało się jakby wcale o mnie nie myślał. Sukinsyn jeden! No ale sama sobie na to zasłużyłam i teraz przyszło mi wypić to piwo.
Spojrzałam na moje dzieci. Obydwoje siedzieli w kojcu i bawili się, każdy czymś innym. Patryk wszystko wyrzucał, a Kamil trzymał jeden pluszowy samolot i oglądał go z każdej strony.
– Pierw okna, czy pierogi? – zapytałam się chłopaków.
– Ogi – odpowiedział Patryk.
– A ty? Okna czy pierogi? – zapytałam się Kamila patrząc na niego z góry.
– Elogi – odpowiedział.
– Jesteście jak ojciec. Zawsze zaczynacie od tego co najgorsze – skwitowałam no ale wyjęłam stolnice i zabrałam się do wyrabiania ciasta.
Aleksander (Samuel):
Wróciłem do domu, przekręciłem klucz w zamku. Umyte okna rzuciły mi się w oczy jeszcze od zewnątrz. One, kurwa, aż lśniły. Wtedy zastanawiałem się jak być tu dobrym dla kobiety, skoro pożądanych efektów dobrocią się na pewno nie zdobędzie. Przynajmniej w przypadku Amandy dobrocią niewiele można było wskórać.
– Cześć wszystkim – powiedziałem i zasiadłem przy stole w jadalni.
– Podam ci kolacje. Zaraz dokończę. Miałeś być po dwudziestej pierwszej, a nie po dziewiętnastej.
– Wpadłem sprawdzić czy moi synowie są bezpieczni i czy ich matka nie leży pijana do nieprzytomności pod stołem – rzuciłem niezbyt uprzejmie. Amanda to przemilczała.
– To mam ci ugotować te pierogi, czy…
– A bo ja wiem? Jeśli chcesz to gotuj, ja chętnie zjem
– Aleks skończ, proszę cię. Na dłuższą metę się tak nie da. Ty nawet nie starasz się być uprzejmy – zarzuciła mi winy i wkładała pierogi do gotującej się wody.
– Ale ty nie zasłużyłaś sobie na moją uprzejmość.
– Jakbyś nie zauważył, to cię informuje, że cały czas się staram zasłużyć!
– Nie krzycz mi tutaj. Nie pozwolę abyś mi tutaj wykrzykiwała swoje racje – powiedziałem znacznie ostrzej niż zamierzałem i chyba sam się lekko uniosłem.
– Przepraszam. – Te słowa w ustach moje żony mnie bardzo zaskoczyły. – Nie powinnam krzyczeć w twoim domu, tu masz racje. Nie będę. Przynajmniej się postaram by nie…
– Nie wykrzykiwać swoich racji, albo raczej głupot. Masz to na co zasłużyłaś. Cały nasz związek i małżeństwo było twoją pracą, a teraz odbierasz swoje wynagrodzenie za nią.
– Może lepiej mi tego nie wynagradzaj – zaproponowała.
– Nie jestem jak ci niektórzy pracodawcy co nie łożą wynagrodzenia słusznie należnego, ja jestem, Amando, bardzo sprawiedliwy w tej kwestii, zawsze wszystkim moim pracownikom płacę i to w czasie. Tylko tobie z racji że jesteś moją żoną trochę tą pensyjkę w czasie odłożyłem, ale bez obawy, oddam z odsetkami.
– Zrozumiałam metaforę – odrzekła mieszając.
– Wiem, jesteś przecież niezwykle inteligentna. – Wyjąłem z teczki dokumenty i zacząłem je wypełniać.
– Wolałabym w takim razie ponosić konsekwencje od razu, a nie potem z odsetkami.
Spojrzałem na nią. Stała z metalową łyżką, nienaturalnie wielką z dziurami. Patrzyła na mnie.
– Rozpatrzę twój wniosek.
Amanda wypuściła powietrze jakby od niechcenia.
– To bez sensu, to jak walka z wiatrakami.
– Witaj w klubie, ja od kiedy cię poznałem czuje się właśnie Don Kichotem. – Uśmiechnąłem się do niej ironicznie.
– Mam zjeść z tobą, wyjść, czy czego sobie pan życzy? – zapytała bezczelnie. Widziałem, że już puszczają jej nerwy. Nie chciałem jej poniżać, ale musiała dostać nauczkę i to porządną nauczkę, tylko w taki sposób mogłem ją czegoś nauczyć.
– Zaprasza do stołu.
– Być dalej mógł się nade mną znęcać?
– Nie znęcam się nad tobą. Ja tylko ubieram moje uczucia w słowa i wyrzucam je z siebie by dać ci do zrozumienia do czego doprowadziłaś.
– Olek, ale ja to już wiem. Wystarczy, naprawdę.
– Ja zadecyduje kiedy wystarczy. To, że wczoraj zjedliśmy razem kolacje i wydawało się, że coś do ciebie dotarło, oraz to, że dzisiaj mi się podlizujesz nie zmaże twoich zdrad i nieodpowiedzialności oraz głupoty. Twój syn mógł umrzeć gdyby wypadł z tego okna, bo ważniejszy był papierosek i kolega. Ja już dawno mogłem założyć pętle na szyje, gdybym miał słabszą psychikę bo ile można znieść kłamstw i zdrad, do cholery! – warknąłem i uderzyłem w stuł dłonią w której trzymałem papiery. Wstałem energicznie i zbliżyłem się w jej kierunku. – Są jeszcze twoje kaprysy, pobudki, rzucanie przedmiotami, tupanie nóżkami, policzkowanie bo Amanda chce dostawać zawsze to co chce i zawsze ma być po jej. Ale z tym już koniec, bo ja sobie więcej nie pozwolę. Chcesz ze mną zjeść, zapraszam, możemy powymieniać poglądy i porozmawiać. Nie chcesz, to dziękuje za kolacje i wypad do siebie.
– Mówisz tak jakby ci nie zależało – powiedziała ze łzami w oczach. Jej twarz była na jakieś trzydzieści centymetrów od mojej klatki piersiowej.
– Zależy mi. Gdyby mi nie zależało, to teraz bym się z tobą pieprzył, ale mi zależy i to na czymś więcej niż dobrym seksie. Nałóż nam kolacje, a ja się przebiorę w coś luźniejszego. Zajrzę też do chłopaków.
– Śpią, wymęczyłam ich.
– Czym? – zapytałem z codziennym uśmiechem odwracając się w jej kierunku.
– Tańcem.
– Przecież ty nie lubisz…
– Ale umiem, a oni lubią. Ty też lubisz, prawda?
– Nie tańczyłem od… chyba od wesela Majki i Patryka – przyznałem sam przed sobą. – A może się mylę – dodałem.
Amanda wyłączyła palniki. Zbliżyła się do mnie. Jej dłoń znów dotknęła mojej klatki piersiowej. Znów ją pocierała, tak jak kilka godzin temu. Lekko poluzowała mój krawat i odpięła ten guzik znajdujący się przy samej szyi.
– Co ty wyprawiasz? – zapytałem.
– Nie chciałam byś się udusił. Zatańczmy, teraz, proszę.
– Amanda, nie…
– Tyle chyba możesz dla mnie zrobić. Takie podziękowanie za…
– Za co? Za twoje kaprysy, nieodpowiedzialność czy alkoholizm? – zapytałem starając się przybrać najbardziej surowy z surowych tonów i zrobić naprawdę kamienną twarz.
– Za te wszystkie noce, za dobry seks, za dwójkę wspaniałych synów. Nie zaprzeczysz, że to wszystko ci dałam ja, prawda?
– Nie lubię kłamać. Masz racje, to mi dałaś, ale dałaś też wiele, wiele więcej i to mniej pożądanych i chwalebnych…
– Wiem i już nieraz cię za to przepraszałam. Proszę cię tylko o jeden taniec.
– Dobrze – przytaknąłem i już po chwili po salonie zaczęła rozbrzmiewać melodia. Wolna, spokojna. Wyciągnąłem dłoń w jej kierunku, drugą położyłem na jej biodrze, w taki sposób, że miałem ją w objęciach.
– Nie jestem dobra w wolnych kawałkach – przyznała.
– Nie szkodzi. Poprowadzę cię. – Powinienem się uśmiechnąć, ale walczyłem z sobą by tego nie zrobić. Musiała zrozumieć, że to nie zabawa i że nie zmięknę, przynajmniej nie tak łatwo, by w przyszłości bała się nawalić aż tak. By nie bała się obitego tyłka, a tego, że można wiele stracić. Nie chciałem jej dać też życia w niepewności, ale sam też miałem dość życia w niepewności. Dlatego najlepszą i zarazem jedyną adekwatną do jej zachowania nauczką było by przez chwilę postawić ją w mojej sytuacji, na moim miejscu i zmusić to refleksji.
Nachyliłem się do niej. Zapach jej włosów mnie uderzył i zadziałał pobudzająco jak zazwyczaj. Pachniały mleczną odżywką, tą samą co na początku. No wale mieliśmy tańczyć.
– Zacznę prawą do przodu – szepnąłem do ucha mojej żony. Miałem ochotę musnąć swoimi wargami płatek jej uszu, który lekko był zakryty przez jej blond pasemka, ale… ale kurwa musiałem się powstrzymać. Wsłuchałem się więc w piosenkę.
Wszystko zaczęło się gdzieś obok
Obok nas
A kiedy zgasło pomyślałam
Los tak chciał
Śnieg nie zasypie nigdy
Naszych śladów
Mówiłeś jak dziecko.
A potem radość krótka była w sercach
Kiedy zielone drzewko niosłeś
Na rękach
I rok następny
Witaliśmy we dwoje
W maleńkim pokoju.
We dnie i w nocy…
W tym momencie nakierowałem Amandę by zrobiła obrót, a potem po chwili znów wtuliła się w moje ramiona. Miała swoja dłoń na mojej prawej piersi, a ja swoje splecione tuż za jej plecami, przy jej pośladkach. To bujanie się w rytm muzyki było jakieś magiczne. Poczułem jak szybciej oddycham, gdy drugą dłoń położyła na drugiej mojej piersi. Zduszenie podniecenia i dyskomfortu w majtkach było o tyle trudne, że niemal wyczuwałem swoim torsem jej sutki przez pomimo licznych materiałów bluzek i jej stanika. Przełknąłem ślinę. Piosenka dobiegła końca.
– Skończyło się – wyszeptałem do jej ucha.
– Zaraz poleci następna – powiedziała pewnie. Jej oczy płonęły nadzieją.
– Jeszcze dwa kawałki – zadecydowałem bo nie chciałem się z nią rozstawać. Nie chciałem opuszczać jej choć na krok, ani nawet wypuszczać ze swoich objęć.
– Dobrze.
Nie, czasem nie wiem
Czego chcę
Szukam wciąż miłości
Bez niej
Błądzę jak we mgle
Czy jestem jak Ty
Tak silna by żyć
Zapytam się ciszy
Nocy swych
I dni
Zamykam oczy
Odpływam
Odkąd odszedłeś
Nie jestem szczęśliwa
– Chyba powinnam zacząć wyrabiać w sobie nawyk, że to ty decydujesz – rzekła smutno.
– A aż tak źle ci było do tej pory z moimi decyzjami? – zapytałem.
– Niektórymi tak, ale w ogólnym rozrachunku wychodzisz na plus. Uznajmy, że więcej przeżyłeś, jesteś starszy, jesteś mężczyzną…
– Wiem do czego zmierzasz. Już to przerabialiśmy w tym domku Kryspina – przypomniałem.
– A potem dowiedziałam się, że byłeś… że jesteś…
– Mordercą – dokończyłem za nią. – Jestem bo nim się nie bywa. Jestem. Nadal potrafiłbym zabić, ale wolę po prostu nie – dodałem z lekkim uśmiechem.
– Byłabym twoją kolejną ofiarą, prawda? W końcu nerwowo już nie wytrzymywałeś.
– Nie. Zapewniam cię, że nie. Nigdy bym ciebie nie skrzywdził. Nawet jak ci przyłożyłem, to byłem pewien, że cię nie zatłukę. Masz ten przywilej, dla mnie jesteś pod ochroną.
– To „pod ochroną” nie przeszkadzało ci by mnie bić.
– Nie biłem cię, Amanda. Albo dobrze, bądźmy szczerzy. – Spojrzałem w jej oczy. – Sponiewierałem ci gdy byłaś w ciąży, uderzyłaś mnie, odbiłem się od ściany, poniosło mnie, puściły mi nerwy, przyznaje. Potem ten pocałunek z Kamilem, nie poniosły mnie nerwy, miałem je na wodzy, do czasu. Później ten sms, ale to na tyle. Tylko w tych trzech przypadkach nie panowałem nad sobą do końca i one nigdy nie powinny mieć miejsca, moja wina, że miały. Jednak wiesz dobrze, że nawet wtedy, w chwilach takiej wzmożonej agresji nie byłbym w stanie cię skrzywdzić znaczniej.
– Nie wracajmy do przeszłości – zaproponowała.
– Ale też nie zapominajmy o niej. Tylko przeszłość, Amanda uczy. My nie mamy wzorców, możemy się więc uczyć tylko na własnych błędach. Wiem jednak, że już nie będzie jak było.
– Jak nie będzie? – zapytała szukając czegoś w moich oczach. Nie wiem czy to odnalazła, ale chyba nie, po przestała mnie świdrować.
– Nauczyłem się na błędach, że nie mogę z tobą postępować tak jak postępowałem. W końcu ty nie jesteś jak kobieta, która za odpuszczenie wynagradza dobrym słowem. Prędzej wywijasz jeszcze większy numer, no bo czemu nie skoro poprzedni się upiekł?
– Naprawdę masz o mnie takie zdanie? – zapytała.
– Tak, ale z tym można żyć i można być nawet szczęśliwym.
– Nawet we dwoje?
– Tak. Wystarczy nie odpuszczać – odpowiedziałem pewny swego, byłem pewny, że mam racje.
– Przygotowujesz mnie na to, że już zawsze będziesz dla mnie szorstki i oschły i tylko w tańcu normalny, czy masz inny cel? – dopytywała.
– Przygotowuję cię na to, że ci pasem przez dupę przeciągnę niejednokrotnie, bo znam twój charakter – powiedziałem ostro. Amanda momentalnie się na mnie wejrzała, jakby lekko przeraził ją mój ton i głośniejsza wypowiedź.
– Nie zmienisz mojego charakteru, taką mnie…
– Oczywiście, że nie zmienię. Nawet nie chcę. – Wzruszyłem ramionami. – Jednak dorośli ludzie muszą nad sobą panować, także wtedy gdy są zdenerwowani. Muszą być odpowiedzialni, dojrzali, a matka moich dzieci ma dawać tym dzieciom przykład i to nie taki jak stać pod bramą i zaciągać się papierosem. – Wejrzałem na moją żonę, uśmiechała się pod nosem. – Nie uśmiechaj się, bo to nie jest zabawne, ani trochę – zganiłem ją. Może nawet za ostro niż miałem w planach, ale w sumie dobrze jej zrobi taki prysznic prawdy. Nie mogłem się całe życie z nią cackać i obchodzić jak z jajkiem, tylko dlatego, że miała trudne dzieciństwo, czy nie miała przykładu, bo jeśli takimi wartościami bym się kierował w życiu, to sam bym do niczego w tym życiu nie doszedł, bo z samym sobą bym się obchodził jak z jajkiem.
– Jak jeszcze raz cię zobaczę w takiej scenerii i choreografii to ci tyłek przetrzepię nawet nie zmieniając tej scenerii.
– Straszysz mnie – wyszeptała.
– Tak, ale realnie. Uprzedzam jak będzie, od ciebie zależy czy tak się stanie.
– Nie jestem pewna, czy byś tak…
– Potrafiłbym, zapewniam.
– Chcesz bym się ciebie bała? – zapytała z nadzieją w głosie na moje zaprzeczenie.
– Odrobina strachu ci nie zaszkodzi. Jeśli to ma cię ustrzec przed głupotą tak skrajna jak ta, którą pokazałaś w ostatnich tygodniach, to możesz się mnie nawet bać.
– Nie boje się – powiedziała niepewnie.
– Wiesz, jeśli chcesz to mogę ci przedstawić namiastkę. Jeśli strach musi być realniejszy, to nie ma problemu, mogę zaraz złożyć pasek na pół – zaproponowałem.
– Nie, nie trzeba.
– Nie trzeba? Pewna jesteś?
Pokiwała twierdząco głową.
– I nie będzie trzeba?
– Nie – odpowiedziała delikatnie i wtuliła się w mój tors.
Hej, Panie B.
Pan wszystko wie o wszystkim
Spytam więc na Boga
Gdzie tak pędzi świat?
Hej, Panie B.
Tak szczerze, jak Pan myśli
Gdzie w tym wszystkim głowa
Gdzie tu jakiś ład
Refren się skończył. Utwór się zmienił.
– Lubię tą piosenkę – przyznałem przed Amandą.
– To nie kończmy tańczyć.
– Miały być jeszcze dwie, a to by była już jeszcze trzecia. Koniec tego dobrego idziemy jeść – poleciłem.
– Aleks, proszę. Wreszcie jest coś szybszego – zapewniała i ciągnęła mnie za rękę gdy chciałem odejść ze środka salonu, który akurat na środku był najbardziej przestronny. Uległem jej. To przecież była tylko drobnostka.
Ona w sobie coś ma sam nie wiem co
wymieszało się w niej dobro i zło
Ona w sobie coś ma i o tym wie
I tak kręci mną jak tylko chce.
Już wiem coraz mniej już brak mi słów
znowu tańczę z nią choć padam z nóg
Ona w sobie ma chyba tysiąc wad
Włosy blond i niezły szpan.
– Dość już – zakomunikowałem w połowie i wypuściłem ją z objęć.
– Ale… – zaczęła. Przybrałem surową minę i chyba pierwszy raz to wystarczyło. – Nie ma ale. Siadamy do stołu? – zapytała i chwyciła za pilota by ściszyć muzykę.
– Wybacz, że przerwałem taniec, ale naprawdę jestem na nogach od szóstej. Marzę już tylko o kolacji i śnie. Nawet sobie chyba prysznic daruje.
– Rozumiem.
Ja usiadłem, a ona podgrzała jeszcze trochę te pierogi i zaczęła nakładać na talerze. Były ruskie, z cebulką i boczkiem, takie jakie najbardziej lubiłem.
– Smacznego.
– Dziękuje – odrzekła.
– Naprawdę dobre – pochwaliłem. – Pogadam z Darkiem, wrócisz do pracy sekretarki, ale nie możesz więcej nawalić, jasne?
– Nie nawalę, obiecuje.
– To super. Może jutro pójdziemy na zakupy, wspólnie – zaproponowałem.
– Super! Po co? – Amandzie wyraźnie poprawił się humor, nawet się uśmiechnęła.
– Po kalosze i kurtki przeciwdeszczowe.
– Nie zbieramy grzybów.
– Nie dla nas. Dla Patrysia i Kamila, zbiera się na deszcz, chciałem by się pobawili na dworze.
– W deszczu? – Była wyraźnie zdziwiona.
– Tak, a widzisz w tym coś złego.
Pokiwała głową na boki.
– Nie, nie widzę przeciwwskazań.
Dalsze tematy były już neutralne i bez moich docinków. Nie chciałem jej robić na złość, ale musiałem jej uświadomić pewien fakt. Zjedliśmy posiłek i wtedy postanowiłem przejść do uświadamiania.
– W takim razie dziękuje za kolacje, pozmywam sam.
– To znaczy?
– Nie chcę cię wypraszać, ale jestem zmęczony, nie potrzeba mi bajki na dobranoc, starcza mi sama poduszka, więc…
– Więc już nie jestem ci potrzebna, tak!? – wykrzyknęła wstając.
– Nie będziemy razem od razu, bo dwa dni się starasz. Tam są drzwi, dobranoc i miłych snów. Nie zapomnij napisać smsa jak dojedziesz do domu. – Patrzyła mi w oczy i to chyba było najgorsze. Fatalnie się czułem ją wyrzucając, ale przecież nie mogłem inaczej. Musiała zrozumieć, że nie ma i nie będzie tak łatwo. Amanda się jednak bardzo zbulwersowała.
– Czyli tak gramy, tak? Jestem ci potrzebna, to po mnie dzwonisz, cały wieczór jesteś chamem, pod koniec wydajesz się znów być człowiekiem, a kiedy jestem ci niepotrzebna, to mnie wystawiasz za drzwi, tak!?
– Nie wrzeszcz mi tutaj – powiedziałem spokojnie. – Ja jestem naprawdę już zmęczony. Byłem dzisiaj w pracy…
– Ja za to harowałam tutaj, myłam twoje okna i lepiłam dla ciebie pierogi, za którymi ja nawet nie przepadam!
– Skoro jesteś zmęczona, to wróć do domu i się wyśpi i dobrze radzę, przestań mi tutaj pokrzykiwać. – Również wstałem, bo głupio by ona krzycząca stała, a ja siedział.
– Przestań mi grozić! – wykrzyknęła. Zabrała swoją torebkę i skierowała się szybkim krokiem do wyjścia. – Jak sobie coś zrobię, to będziesz mógł czuć się winny, ty palancie!
Wyszła. Trzasnęła drzwiami i po prostu wyszła.
– Czyli jednak to była poza. Wiedziałem, że tak szybko by do ciebie nic nie dotarło – powiedziałem sam do siebie i postanowiłem wypić herbatę, potem pozmywać i pójść spać.
Amanda (Magdalena)
W drodze do domu zadzwoniłam do Dominiki i zrobiłam ją na głośnomówiący. Miałam już plan. To już nie chodziło o mój powrót do Aleksa, ja po prostu chciałam, by ten skurwiel zaczął czuć się winny i przestał czuć się panem wszystkiego.
– Musisz mi pomóc – powiedziałam.
– Jak?
– Upijesz się ze mną, bo na trzeźwo sobie żył nie podetnę.
– Czego nie zrobisz? – dopytywała.
– Muszę się zabić, ale nie tak całkiem, tylko tak trochę. Tak nie na śmierć w każdym bądź razie.
– Czyś ty na łeb upadła!? –wykrzyknęła.
– Domi, to jest moja jedyna szansa, by w Aleksandrze jeszcze coś ruszyło i bym na nowo z nim zamieszkała.
– Albo byś zamieszkała w takim pokoju bez klamek i okien. Jestem niemal pewna, że cię tam odeśle ja się dowie, że to wkręt.
– Trudno, raz kozie śmierć, ja zamierzam spróbować, a ty jako moja przyjaciółka mi pomożesz. Za godzinę u mnie – poleciłam i się rozłączyłam.
Mój plan przebiegał pomyślnie. Siedziałam w moim mieszkaniu na kanapie. Byłam już trochę wypita, miałam żyletkę w dłoni.
– Pamiętasz co masz mu powiedzieć? – zapytałam.
– Tak już dzwonie.
Domi świetnie odegrała swoją role.
– Amanda do mnie zadzwoniła, płakała, Olek ona nie otwiera ja nie mam zapasowego klucza, bo gdzies… kurwa ja się martwię, przyjedź tu!
– I co? – zapytałam kiedy się rozłączyła.
– Przyjdzie, będzie jak najszybciej. Tnij, a ja już wyjdę na zewnątrz.
– Kurwa, boje się bólu.
– Teraz?
– Tak, teraz. Teraz to myślę, że to nie był taki najlepszy pomysł, może tak ty… – Skierowałam narzędzie w jej stronę.
– Nie ma mowy, nie będę cię chlastać. I tak już sporo dla ciebie robię. Gdyby Aleks się dowiedział to by nas zatłukł obie. Mnie to by w ogóle w ścianę wbił i miałby świętą racje. Czemu ja cię zawsze słucham, a potem są z tego same problemy.
– Dobra, nie marudź już. Tnę.
Przyłożyłam żyletkę do nadgarstka, zamknęłam oczy i zaczęłam ciąć.
– Jest? – zapytałam się Dominiki.
– Za płytka. Przyciśnij mocniej.
Przycisnęłam mocniej.
– Powinnaś wzdłuż żył, a nie prostopadle do nich. Tak mówili w jakimś filmie gangsterskim – instruowała mnie Dominika.
– Ja się nie chcę zabić, tylko wyglądać na zabijającą. Ale dobra. – Przycisnęłam mocniej pociągnęłam lekko na krzyż.
– Wiesz, że zostanie ci blizna?
– W dupie to mam, zafunduje sobie laserowe usunięcie, albo… sama nie wiem. Będę nosić frotkę.
Zbiłam się w inne miejsce i znów pociągnęłam tym razem wzdłuż.
– O kurwa, nie tak mocno, bo na amen death zrobisz – wysyczała Domi. Chyba od Tylera zaczęło je się udzielać to wplatanie angielskich słówek do polskich zdań.
Dopiero teraz poczułam pieczenie i to niewyobrażalne, takie szczypanie. Krew ciekła. Spojrzałam na zegarek.
– Dzwoniłaś do niego dwadzieścia minut temu. Wyjdź na zewnątrz i zamknij drzwi – poleciłam.
– Jesteś pewna, że się nie wykrwawisz w tym czasie? – upewniała się.
– Jestem pewna. Widzisz nic mi nie jest. – Uniosłam krwawiącą rękę w górę, krew ściekała grubymi strugami po mojej ręce, ale nie czułam się nawet osłabiona.
Wtedy wparował Olek. Bez żadnych ceregieli wtargnął do mieszkania, zanim Dominika zdążyła z niego wyjść. Musiał jechać ponad setkę na godzinę by tak szybo tu dotrzeć.
– Co ty tu robisz!? Ponoć nie masz kluczy! – wrzasnął na moją przyjaciółkę tak, że miałam wrażenie jakby ściany się zatrzęsły. Potem przykucnął przy mnie. Siedziałam już na podłodze, a nie na kanapie. – Daj tą rękę – polecił i przywiązał swoim krawatem. Nawet nie zauważyłam kiedy go zdjął. Teraz już tak nie krwawiła. – Jesteś skończoną idiotką – wysyczał przez zęby.
– Olek mógłbyś… – zaczęła Dominika, ale nie było dane jej dokończyć.
– Wyjdź. Wyjdź stąd dziewczyno i mi się na oczy nie pokazuj – warknął do niej, a mnie brutalnie za ramie szarpnął i posadził na kanapie.
– Aleks, ale nie tak ostro! – wrzasnęła moja przyjaciółka. Wydawała się być przerażona. Ja dla swojego własnego bezpieczeństwa wolałam milczeć.
– Nie mów mi jak mam postępować z własną żoną. I wyjdź. W ogóle wyjdź i mi się nie mieszaj! – Dominika go posłuchała, a wraz z jej wyjściem ja zaczęłam się bać jakby bardziej.
– Pięknie, po prostu pięknie. Masz coś do odkażania? – zapytał przechadzając się po pokoju i zaglądając do szafek i szuflad.
– Nie – odpowiedziałam, ale w jego ręce już trafiła spora buteleczka spirytusu kosmetycznego.
Pochwycił moją dłoń i na zraniony nadgarstek lało się ciurkiem z butelki jak z kranu. Wrzasnęłam, bo paliło nie do wytrzymania, czułam jakby mnie rozrywano te rany. Potem już tylko płakałam, ale chyba bezgłośnie. Już nawet nawykłam do tego bólu, bo jakby zelżał. Wtedy Olek odwiązał swój krawat z mojej ręki, on też był cały przesiąknięty tym spirytusem, a Aleks wcale nie był delikatny. Przetarł moją dłoń czymś, nie byłam pewna co to było. Może chusteczka nawilżająca.
– Boli – wyłkałam licząc, że wezmę go na litość.
– Tak? Serio? Ani trochę mi ciebie nie szkoda – skwitował i wylał resztę zawartości butelki na moją rękę. Ponownie zaczęło szczypać wcale nie mniej niż za pierwszym razem, a nawet mocniej. Zaczęłam wierzgać nogami. – Spokój! – padło i poczułam uderzenie na udzie, z przodu. Silne na tyle, że na pewno powstał siniak. Już czułam jak ten siniak puchnie pod moimi dżinsami.
Aleks ponownie przetarł mi rękę. Zostawił na chwilę, po czym wrócił z bandażem elastycznym.
– Niestety, masz ubogą pateczkę. Nie masz innego – powiedział. Wysmarował rany tribiotyckiem i zawiązał rękę opaską elastyczną, ale tak by nie krępować ruchów. Nawet trochę skrócił tą opaskę nożyczkami. – A teraz słucham tłumaczenia, żono moja. – Oparł się o komodę naprzeciwko mnie i wbił we mnie spojrzenie. Był mi teraz tak obcy, tak inny, jak dosłownie nie on.
– Przepraszam – wybełkotałam. Nadal czułam nieprzyjemne szczypanie.
– Znowu? – zadrwił.
Zbliżył się do mnie, chwycił za bluzkę i podniósł do góry metodą „za szmaty” jakbym była dla niego nikim. Trudno się dziwić, w jego oczach pewnie teraz byłam nikim, ale ja chciałam dobrze, chciałam tylko do niego wrócić.
Lewa stopa Aleksa została położona na kanapie, na której jeszcze przed chwilą siedziałam. Ja zostałam przyciągnięta tak by opierać się na jego udzie. Moje piersi były dociśnięte tak mocno do jego napiętych mięśni, że nie miałam możliwości się ruszyć. Dopiero wtedy poczułam jego dłoń na moich plecach, zapewne lewą, bo prawą za moment poczułam na lewym pośladku. Nie zdążyłam oswoić się z odgłosem uderzenia, a już nadeszło następne i przyniosło z sobą jeszcze większy ból. Olek nie bił systematycznie, był po prostu szybko i mocno, jakby chciał wyładować swój gniew. Próbowałam się mu wyrwać, ale nie miałam szans. Ryczałam i czułam, że moje pośladki po tym będą zmasakrowane.
– Nie będziesz ze mnie robiła idioty! – warknął i znów zaczął bić po tym pierwszy. Ugięłam kolana, ale pociągnął mną tak, że leżałam na jego udzie, nie dotykając ziemi nawet palcami u stóp, bo ugięłam kolana my jego ciężka ręka nie spadła więcej na moje pośladki. Wtedy Aleks odpuścił.
– Pakuj się – polecił stawiając mnie na nogi. – Ja to dokończę w domu, w bardziej cywilizowany sposób.
– Olek, ja… – mówiłam przez łzy.
– Ja nie chcę cię słuchać. Powiedziałem pakuj się, to bierz najpotrzebniejsze rzeczy, bo nie mamy całej nocy. Jest dwudziesta pierwsza, a ja rano idę do pracy.
– Nie możesz mnie…
– Co nie mogę? – zbliżył swoją twarz bardzo blisko mojej. – Czego nie mogę? Bić cię? Póki się zachowujesz jak dziecko to będę. I póki co to ty jeszcze nie wiesz co to znaczy lanie. Dowiesz się dzisiaj w domu i przyrzekam ci, że na długo go nie zapomnisz. – Straszył mnie. Bałam się, bo nawet poczułam jak żołądek mi się kurczy, albo wiąże na supeł. Sama nie wiem, ale nie było to komfortowe uczucie.
– Nie będę się powtarzał! – ryknął tak, że chyba cała kamienica go słyszała.
– Już – odpowiedziałam i poszłam do sypialni po walizkę. Wrzucałam do niej wszystko jak leci, byleby już nie krzyczał, byleby już go nie zdenerwować.
Jak wam się podoba? Chcecie część drugą?